Flaga na maszcie!

W jednej z naszych pierwszych ,,kartek z kalendarza” pisaliśmy o chyba najdziwniejszym meczu w historii lubuskiego futbolu, przedostatnim spotkaniu drugoligowym sezonu 1995/96 z gorzowskim Stilonem, wygranym w zaskakujących okolicznościach 3:2. Następny mecz był jeszcze dziwniejszy.

Po zdobyciu trzech punktów w tym kuriozalnym i ustawionym spotkaniu zielonogórzanie utrzymali się w drugiej lidze. Mieli przed sobą jeszcze jedno wyjazdowe spotkanie. Co ciekawe z ekipy, która gwałtownie przez całe rozgrywki potrzebowała punktów na ten jeden mecz stali się ekipą, mogącą (co niestety wówczas było regułą) zaoferować je innym.

W środę 12 czerwca Lechia grała z Wartą w Poznaniu na nieistniejącym już stadionie na Dębcu. Sytuacja była taka, że wówczas z 18 drużynowej grupy I drugiej ligi spadały cztery zespoły. Lechia, jak wspomnieliśmy, była już spokojna. Warta miała jeszcze cień szansy. Musiała tylko wygrać z naszym zespołem, ale w spotkaniu Chemik Police – Odra Wodzisław, która już awansowała do ekstraklasy musieli wygrać goście. Zwycięstwo Chemika lub remis spychały Wartę do trzeciej ligi, obojętnie od jej rezultatu z Lechią.

Stadion na Dębcu sprawiał fatalne wrażenie. Wielki, zniszczony w sporej części obiekt z drewnianymi ławkami. Piłkarze przebierali się w będącym w nie lepszym stanie budynku, a jedyny czynny telefon był na koronie stadionu. Nie ma sensu przytaczanie tutaj sprawozdania mojego autorstwa z tego meczu jakie ukazało się następnego dnia w ,,Gazecie Lubuskiej”. Zatytułowałem go ,,Sześćdziesiąt i trzydzieści”. Chodziło o 60 minut bardzo dobrej gry Lechii i 30 tragicznej. Po prostu nie wiedziałem wtedy o kulisach tego spotkania, które pięknie obrazują jak wyglądała wówczas polska ligowa piłka.

Zespół Warty w składzie którego można znaleźć tak znakomitego później zawodnika jak choćby Maciej Żurawski nie zakładał, że Odra Wodzisław lider i już ekstraklasowiec będzie chciała się bić w Policach o zwycięstwo. Oczywiście poznaniacy mieli przyszykowaną niezłą sumę pieniędzy, którą mieli wręczyć zielonogórzanom. Nie chcieli jednak wydawać kasy niepotrzebnie więc czekali na wieści z Polic. Na stadionie czynny telefon stacjonarny miał tylko spiker (komórek wtedy jeszcze nie było). Umówili się więc, że w przerwie spiker będzie się łączył ze stadionem w Policach. Jeśli tam będzie korzystny wynik po pierwszej połowie czyli prowadzenie Odry, spiker ma po prostu przez okno wywiesić flagę, wtedy w Poznaniu dojdzie do negocjacji.

Na razie postanowiono grać ,,normalnie”. W tej normalnej grze w pierwszej połowie Lechia była zdecydowanie lepsza. Fajnie się to oglądało, a prowadzenie zielonogórzan było jak najbardziej zasłużone. Jednak w przerwie pojawiła się flaga na maszcie, po tym jak spiker zadzwonił do Polic i dowiedział się że… Odra prowadzi 1:0. Wydarzenia na Dębcu rozegrały się błyskawicznie. Na ławkę rezerwowych zielonogórzan przyniesiono plastikową torbę z pieniędzmi na której usiadł jeden członek sztabu szkoleniowego, a zespół dostał wiadomość, że ma przestać grać. I przestał. To co w drugiej połowie wyczyniali zielonogórzanie było tragiczne. Z walecznej i fajnie grającej ekipy stali się kompletnie bezradni, potykali się o własne nogi. Stąd Warta, która do przerwy sprawiała wrażenie kompletnie zdołowanej i zrezygnowanej bezkarnie hasała po boisku i szybko nie tylko wyrównała, ale objęła prowadzenie.

To oczywiście nie był koniec tej historii. Na 30 minut przed końcem spiker ponownie dodzwonił się na stadion w Policach. Usłyszał, że do przerwy prowadziła nie Odra, a… Chemik. Obecnie zespół z Wodzisławia wyrównał. Wynik 1:1 daje Odrze utrzymanie pierwszego miejsca, a Chemikowi ligowy byt. Zespoły grają w poprzek, nie wysilają się i raczej nie ma nadziei by goście wygrali.

To zmieniło kompletnie sytuację. Spiker wysłał więc umyślnego do ławki rezerwowej żeby powiedział warciarzom jaka jest sytuacja. Gospodarze ani myśleli tracić kasy skoro już spadli z drugiej ligi. Ktoś ze sztabu trenerskiego gospodarzy podbiegł do ławki rezerwowej zielonogórzan, wyrwał torbę z pieniędzmi i uciekł do szatni i tyle go widzieli. Coś takiego działo się na zapleczu ekstraklasy i to nie gdzieś w zaciszu szatni tylko na ławce rezerwowej! O tej akcji z flagą na maszcie zrobiło się w Polsce głośno kiedy opisał ją ,,Przegląd Sportowy”.

Najciekawsze było to, że później gdzieś tam w kuluarowych rozmowach zawodnicy zielonogórscy najbardziej narzekali nie na to, że ich człowiek dał tak sobie wyrwać tę torbę z pieniędzmi, siedział na niej zamiast szybko zanieść do autokaru. Takie to jednak były czasy. Najważniejsze, że już, miejmy nadzieję, nie wrócą….

Z kronikarskiego obowiązku prezentujemy składy i bramki z tego dziwnego meczu:

Warta Poznań – Lechia -Polmozbyt Zielona Góra 4:1 (0:1)

0:1 – M. Czerniawski – 34 min.

1:1 – Przysiuda – 59 min.

2:1 – Pawelec – 77 min.

3:1 – Żurawski – 85 min. (karny)

4:1 – Gutowski – 87 min.

Warta: Kordus – Hinc, Wolniewicz, Jakołcewicz – Żurawski, Przysiuda, Rybarczyk, Najewski (od 66 min. Weiss) – Prabucki (od 30 min. Gutowski), Tierling, Pawelec.

Lechia Polmozbyt: Kitowicz (od 85 min. Rymaszewski) – Gnatowicz, Gumienny (od 73 min. Ratajczak), Winograd – Po-chyłski, Jutrzenka, Zych, P. Czerniawski – M. Czerniawski, Korszun, Michalski (od 65 min. Skrzypczak).

Czerwona kartka Kitowicz (Lechia); żółta kartka Przysiuda (Warta). Sędziował Robert Małek (Katowice); widzów 150.